Moja przygoda z eterem

(z fragmentami historii PZK w tle)

Na wstępie osobista refleksja związana z moim dzieciństwem. Przed wojną w naszym mieszkaniu najpierw był kryształkowy odbiornik „Detefon” ze słuchawkami, a później pojawiło się „gadające pudełko”. Wtedy prawdopodobnie zostałem zafascynowany falami eteru. Okupacja po wybuchu wojny wiązała się niestety – z dotkliwą konfiskatą radioodbiornika. Tylko mieszkający piętro wyżej folksdojcz mógł korzystać z radioodbiornika i często słuchał polskich audycji radia BBC. Pewnego razu moja ciocia nauczyła nas słuchać audycji radiowych „przez ścianę” (n.b. dopiero po wojnie dowiedziałem się, że była w AK radiotelegrafistką). W tym celu trzeba było przystawić szklankę otworem do ściany a jej denko trzymać przy uchu. Przeważnie było słychać wystarczająco dobrze. Tak na marginesie – przypuszczam, że nasz sąsiad celowo nastawiał swoje radio dostatecznie głośno.

Pewnego razu wśród ogromnych zbiorów książek mojego Ojca natrafiłem na przedwojenny kalendarzyk, w którym znajdował się rozdział traktujący o krótkofalarstwie. Były tam opisane podstawy prowadzenia amatorskiej łączności za pośrednictwem fal eteru, była też nauka alfabetu Morse’a. I tak zostałem nieuleczalnie zarażony „bakcylem krótkofalarstwa”. Sądzę, że wielu z nas stawało się radioamatorami w podobny sposób.

Po wyzwoleniu, kiedy w połowie 1945 roku dowiedziałem się, że zaczęła działać stacja nadawcza Polskiego Radia w Raszynie, natychmiast zmontowałem bardzo prymitywny odbiornik kryształkowy i powiesiłem długi przewód jako antenę. Efekty tych eksperymentów były niestety mizerne. Czasami udawało mi się coś tam usłyszeć, gdy dobrze trafiłem igiełką w dostatecznie czułe miejsce kryształka galeny (to t.zw. błyszcz ołowiu – PbS).

W 1948 roku zostałem studentem Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej i myślałem – oczywiście – tylko o „prądach słabych”. Kiedy na Wydziale rozeszła się pogłoska, że właśnie reaktywowano Polski Związek Krótkofalowców, natychmiast zapragnąłem zostać jego członkiem. Niestety nie zdążyłem, ponieważ zaczęły się bardzo trudne czasy: PZK jako niezależne stowarzyszenie został rozwiązany, a od 1950 roku obszar jego działalności znalazł się w nowo utworzonej Lidze Przyjaciół Żołnierza (LPŻ).

Ale moje zainteresowanie falami eteru nie zmalało. W domu był 4-ro lampowy odbiornik Stern, na którym czasem udawało mi się złapać stacje amatorskie (zapamiętałem znak SP5AB). Lubiąc majsterkować zmontowałem sobie odbiornik reakcyjny 0-V-0 na poniemieckiej lampie RV12P2000, przy pomocy którego mogłem godzinami przesłuchiwać pasma krótkich fal. Ponieważ asystenci na studiach zadawali nam dużo okropnych zadań domowych, w rodzaju rysunków wykreślanych tuszem na arkuszach papieru Wattmann, to przy takich pracach z reguły słuchałem Radia BBC mając słuchawki na uszach. Czasami natrafiałem też na stacje amatorskie. Telegrafii mogłem się uczyć, bo moja ciotka (o której już wspominałem) dała mi w prezencie swój klucz telegraficzny. Do nauki znaków Morse’a wykorzystywałem zwykły brzęczyk dzwonka do drzwi.

Jeszcze w trakcie studiów zaproponowano mi pracę na stanowisku asystenta w Katedrze Budowy Aparatów Elektromedycznych. Byłem szczęśliwy! Nareszcie miałem do czynienia z prawdziwą radiotechniką: czułymi wzmacniaczami kardiografów i encefalografów, diatermiami (generatorami w.cz. do nagrzewań) i td. Ale niedługo po uzyskaniu dyplomu inżynierskiego zostałem w 1954 roku przeniesiony służbowo do Zakładu Fizyki Elementarnych Cząstek PAN, który stał się zalążkiem przyszłego Instytutu Badań Jądrowych. Przeniesienie nastąpiło n.b. mimo mojego sprzeciwu, ale to były takie czasy „skierowań do pracy”.

W nowym miejscu pracy tak się złożyło, że jeden z techników naszej grupy przyszedł wprost z wojska, gdzie był łącznościowcem. Ponadto jeden z moich starszych kolegów był przedwojennym krótkofalowcem i doskonale znał alfabet Morse’a, co mnie niezwykle imponowało (nie pamiętam jego znaku i nie mogę – niestety – odszukać w swoich papierach jego wspomnień, sri!). Nawiązaliśmy kontakt z LPŻ i w IBJ na Żeraniu zorganizowaliśmy Klub Radioamatorski. Ze starego złomu zdobytego w „Kasprzaku” mogłem zmontować odbiornik wojskowy US-P, który po wstawieniu lamp i podłączeniu do zasilacza od razu wspaniale zadziałał!

Praca w Instytucie miała ten plus, że dostałem „przydział mieszkania” na 5-tym piętrze ogromnego bloku na Muranowie. Bezpośrednio z okna sypialni, gdzie miałem też swoje biurko, do komina na dachu przeciwległego budynku zawiesiłem 40 metrowego Long Wire’a, którego podłączyłem do swojego bezcennego „szumofonu” (tak zwykłem nazywać swój US-P). Dzięki temu mogłem każdą wolną chwilę spędzać ze słuchawkami na uszach przeszukując pasma i wsłuchując się w różne sygnały.

Starałem się bywać często w Klubie stacji SP5KAB przy placu Zbawiciela, gdzie z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwałem się pracy kolegów rozmawiających z całym światem. Imponował mi zwłaszcza Wojtek Zawistowski SP5GM, prowadzący łączności w najróżniejszych językach, nawet po portugalsku z PY. W Klubie natrafiłem też na wydaną przez LPŻ broszurkę „Co każdy krótkofalowiec znać powinien”, którą napisał inż. Michał Kasia SP5AM. Zdarzało się jednak czasami, że w oczekiwaniu na pojawienie się warunków lepszej propagacji czas „zabijano” grając w brydża.

Przełomem w moim krótkofalarskim życiu był niewątpliwie moment, kiedy po kursie trwającym 3 miesiące (z przerwami) odebrałem w klubie „prawdziwą” licencję nasłuchowca ze znakiem SP5-075! Po zebraniu sporej ilości nasłuchów mogłem przystąpić do egzaminu i złożyć wniosek o licencję nadawcy. I wreszcie po długim wyczekiwaniu 3 września 1957 r. odebrałem w klubie zezwolenie do pracy radioamatorskiej pod znakiem SP5LP (wystawione 25 lipca przez Centralny Zarząd Radiostacji MŁ). Wiele lat później dowiedziałem się, że przed II wojną światową taki sam znak miał profesor Marian Suski. Po wojnie był on dyrektorem technicznym Fabryki Odbiorników Radiowych „Diora” w Dzierżoniowie a potem profesorem Politechniki Wrocławskiej zajmującym się m.in. elektronowym rezonansem paramagnetycznym. Znałem Jego prace bo sam zajmowałem się magnetycznym rezonansem jądrowym i dziś mam dużą satysfakcję, że On też był krótkofalowcem i że odziedziczyłem jego znak!

Niezwykle ważnym wydarzeniem w moim życiu był udział w I Krajowym Zjeździe Krótkofalowców, który odbył się 23 czerwca 1957 roku w Warszawie. Był to w istocie zjazd reaktywujący PZK i byłem szczęśliwy, że miałem zaszczyt uczestniczyć w nim z Mandatem nr 96. Na mandacie zamieszczone były zasady postępowania krótkofalowca i zasad tych zawsze staram się przestrzegać.

Mając licencję w ręku natychmiast zabrałem się do budowy nadajnika. Nie próbowałem konstruować nadajnika wcześniej „ze względów bezpieczeństwa” – aby nie narażać siebie i domu na ryzyko zarzutu „nielegalnego posiadania urządzenia nadawczego”. Były to – niestety – takie czasy, że niecierpliwość mogła spowodować różne nieprzyjemności, z cofnięciem zezwolenia włącznie. (A wystarczyłby np. donos wścibskiego sąsiada.) Spuśćmy więc nad tymi czasami zasłonę zapomnienia. Warto może dodać, że około dwa miesiące przed przyznaniem licencji przyszedł do mnie do domu milicjant aby „zrobić wywiad”. Hi!

Projekt konstrukcji Tx-a miałem już gotowy „w głowie”, ale jego realizacja wymagała paru wieczorów. Samowzbudny nadajnik kwarcowy na jednej lampie głośnikowej 6P9 był szaloną prowizorką z dużą cewką i wyjściowym pi-filtrem z dwoma kondensatorami strojeniowymi. Wszystko było zmontowane na kawałku blachy przymocowanej do drewnianej deseczki. Częstotliwość pracy narzucał amerykański kwarc demobilowy FT-47 o częstotliwości 3520 kHz. Było to doskonałe miejsce na 80-metrowym paśmie, a przy podwajaniu częstotliwości pozwalało też pracować na wygodnej częstotliwości 7040 kHz. Przybliżona moc wyjściowa mierzona prądem zasilania z zasilacza 250 V i kontrolowana żarówką wynosiła około 5 W.

40-to metrowa antena LW, którą zawiesiłem pomiędzy oknem mojego mieszkania na 5-tym piętrze, a kominem na dachu 3-piętrowego domu naprzeciwko będąc jeszcze nasłuchowcem, sprawowała się znakomicie. Efektywność Tx’a i anteny, pomimo wątpliwych parametrów technicznych „szumofonu” (jakim był cenny US-P), sprawiały, że wyniki pracy były w pełni zadowalające. Uważałem, że moje QRA jest najlepsze pod słońcem. Do cichego postukiwania kluczem moja XYL szybko się przyzwyczaiła, choć od tapczanu do Tx’a było najwyżej 1,5 metra.

Już 9 września 1957 roku po godzinie 21-ej po raz pierwszy nacisnąłem swój angielski demobilowy klucz i podstroiłem się do anteny . Wkrótce po tym udało mi się nawiązać łączność z Kazikiem z Lublina (znak SP8HU). Zaraz po łączności dokonałem wpisu do logu i wypełniłem prowizoryczną kartę QSL Nr 1! Niestety łączności tej nie mogę potwierdzić, ponieważ nie otrzymałem karty QSLL…Sri!

Swoją pierwszą łącznością byłem tak zestresowany, że w ciągu następnych dni działalność ograniczyłem wyłącznie do przesłuchiwania pasm w pobliżu częstotliwości mojego kwarcu. Ale prób łączności nie podejmowałem (chyba z emocji i tremy).

Prawdziwa frajda zaczęła się dopiero 13 września rano, kiedy po wejściu na pasmo 7 MHz udało mi się nawiązać swoją pierwszą „poważną” łączność z duńską stacją OZ5U, której operatorem był Peter z QTH Nyborg. Byłem absolutnie oczarowany! Moje 5 W docierało do Danii! Kartę QSL do OZ5U wysłałem dopiero 15 października, bo musiałem znaleźć odpowiednią pocztówkę, którą ręcznie uzupełniłem danymi dotyczącymi łączności: raportem RST, informacją o wykorzystywanym sprzęcie i antenie. Jakaż była moja radość, kiedy po dwóch miesiącach odebrałem w Biurze QSL kartę od Petera! Nic zatem chyba dziwnego w tym, że w mojej pamięci właśnie łączność z OZ5U zachowała się jako pierwsza, prawdziwa łączność krótkofalarska. Jego kartę QSL i Dyplom „My First QSO”, przyznany mi przez Redakcję Magazynu Krótkofalarskiego QTC, przechowuję jako bezcenne dokumenty.

Ograniczone możliwości pracy na pasmach tylko na dwóch częstotliwościach (n.b. czasami wieczorem na QRG 3520 rozpoczynała pracę jakaś racja służbowa wysyłająca 5-cio cyfrowe kody) zmusiły mnie do zbudowania w oddzielnym „demobilowym” pudle VFO w układzie Colpitts’a. Sygnał dołączałem kabelkiem do starego TX-a zamiast kwarcu, korzystając z niego jako stopnia PA. Dawało to już ogromną swobodę „jeżdżenia” po pasmach, choć wciąż było jedną wielką improwizacją. Później stale coś zmieniałem i doskonaliłem. Przede wszystkim z początkiem grudnia 1957 rozpocząłem próby na „czternastce”. Jedną z pierwszych udanych łączności, potwierdzonych QSLL było QSO z YO7DZ. Pierwszym „amerykańskim Ham’em” był W2WCC, Franck, od którego otrzymałem raport 349, który jednakże moją informację, że mam input poniżej 5 W potraktował jako koleżeński żart, nadał „hi hi” i nie potwierdził mojej QSL-ki! Zrażony zrezygnowałem z dalszych prymitywnych prób swoim „sprzętem” na tym paśmie.

W moich krótkofalarskich zainteresowaniach bardzo pomocna była książka „Poradnik Radiooperatora” autorstwa Stanisława Sypniewskiego, która pojawiła się nakładem Wydawnictw Komunikacyjnych w 1957 roku. Poza rozdziałami o tematyce technicznej szczególnie cenne były informacje o przepisach służby ruchu, Regulaminie Radiokomunikacyjnym, wszelkich stosowanych kodach, odmianach alfabetu Morse’a, a także o przepisach i zwyczajach w krótkofalowym ruchu amatorskim. Później udało mi się kiedyś kupić przetłumaczony na język polski oficjalny Regulamin Radiokomunikacyjny ITU, który okazał się cennym, wszechstronnym źródłem ważnych informacji.

Od kwietnia 1958 roku zaczął pojawiać się „Krótkofalowiec Polski”, oficjalny Biuletyn PZK, a od września tegoż roku na pierwszej stronie pojawił się dodatkowy napis: „Biuletyn Polskiego Związku Krótkofalowców, Sekcji Polskiej Międzynarodowej Unii Radioamatorskiej (IARU). Miało to ogromne znaczenie prestiżowe i – jak sądzę – pozwoliło potem na wprowadzenie do władz IARU naszych przedstawicieli (np. SP5FM, SP5HS, SP9ZD). Moje związki z wydawnictwami PZK zacieśniły się w połowie następnego roku (1959), kiedy to w KP zamieszczone zostały dwa artykuliki na aktualne tematy techniczne.

W tym samym czasie w naszym Zakładzie IBJ pojawił się w sąsiedniej pracowni inż. Ryszard Girulski, mający znak SP5QQ, z którym szybko znaleźliśmy „wspólny język”. Ryszard jako radiowiec był doskonałym fachowcem i często korzystałem z jego rad. Najcenniejsze jednak były nasze rozmowy utrzymane zawsze w żartobliwym tonie na tematy i problemy, które nasuwało codzienne życie. Wiele kawy wypiliśmy z Ryszardem dyskutując nad historiami zasłyszanymi w eterze, lub w klubie, które potem znajdywały odzwierciedlenie w felietonach Leniwego Papcia. Przydomek ten zrodził się z mojego znaku, którego literowanie bywało różne: oprócz oficjalnego Lima Papa było i Low Power (z uwagi na 5W input), aż w którymś momencie pojawił się Lazy Papa – czyli Leniwy Papcio. Taką wersję literowania mojego znaku zaproponował Zbyszko Kupczyk SP5ZK, niestrudzony autor całego szeregu polskich Call Book’ów. Chyba coś w tym było, bo czasami zabieranie się za pióro trwało bardzo długo. (N.b. Zbyszek czasami zwracał się do mnie „Leniwa Pupcia”, Hi!)

W moim krótkofalarskim „hobby” ogromną rolę odegrał Biuletyn Warszawskiego Klubu Krótkofalowców (WKK), którego pierwszy, jednostronicowy numer ukazał się 9 czerwca 1960 roku. Redaktorami Biuletynu wydawanego przez Zarząd Oddziału Warszawskiego PZK byli w początkowo koledzy Ireneusz Wyporski SP5AIW i Zbyszek Cielecki SP5PA. Od grudnia 1964 r. redaktorem Biuletynu WKK został Ryszard Girulski SP5QQ, który w domu na własnej maszynie do pisania redagował zgromadzone materiały. Na łamach biuletynu dużo uwagi poświęcano samodzielnym konstrukcjom aparatury i anten, co było świadomie robione z myślą o początkujących krótkofalowcach. W listopadzie 1965 r. „pałeczkę” redaktora przekazano SP5LP. Podobnie jak poprzednik wklepywałem teksty dostarczonych materiałów w domu na własnej maszynie do pisania marki „Consul”. Z uwagi na to, że na redaktorze spoczywał również obowiązek uzyskiwania zgody cenzury na publikację kolejnego numeru to raz w miesiącu musiałem biegać na „Mysią 2” (tam był Urząd Kontroli Prasy etc.) z brudnopisem nowego numeru. Raz był z tego pożytek, bo cenzor wykrył mój błąd ortograficzny i polecił go poprawić. Obowiązek redaktorski spadł na mnie, ponieważ Ryszard pojechał na rok do swojej ciotki w Kanadzie. Po powrocie 5QQ znów zabrał się za redagowanie Biuletynu i zajmował się tym aż do momentu swojej definitywnej emigracji do Kanady po koniec 1971 roku. Warto dodać, że potem pracował tam regularnie pod znakiem VE4FF i miał wspaniałe osiągnięcia bezinteresownie organizując dla kanadyjskiej Polonii serwisy informacyjne (m.in. telefoniczne).

Od 1970 roku Biuletyn WKK stał się Biuletynem PZK i obowiązki redaktora po wyjeździe SP5QQ pełnił Wiktor Chojnacki SP5QU.

Z punktu widzenia PZK ważna była „klasyczna” działalność wydawnicza związana z tematyką krótkofalarską. Niezwykle cenną, choć skromną pozycją była książeczka „Krótkofalarstwo” z serii „Mój Konik”, której autorami byli koledzy SP5BM i SP5SM, która ukazała się w 1969 roku nakładem Wydawnictwa Harcerskiego. Z inicjatywy PZK Wydawnictwa Komunikacji i Łączności wydawały bardzo ciekawe i praktyczne „Informatory Krótkofalowca”, połączone z klasycznym kieszonkowym kalendarzem. W Informatorach tych zamieszczane były artykuły o tematyce krótkofalarskiej. (W roczniku 1972 autorami artykułów byli kol.: 5QU, 5LP, 5AY, 5AHY, 5AIW, a w roczniku 1973: 5HS, 5QU, 9BPS, 5AHY, 5FM, 5WW.) Potem wydawnictwo zanikło, nie wiem dlaczego.

Dokonując przeglądu działalności PZK w tych latach uważam za celowe przypomnienie wielu inicjatyw wydawniczych, które zaowocowały takimi pozycjami jak: „Amatorskie urządzenia krótkofalowe i ich obsługa” (autor SP5QQ), „Amatorskie nadajniki KF i UKF” oraz „Odbiorniki stacji amatorskich” (SP5AFL i SP5XM), „Amatorska pelengacja, Łowy na lisa” (SP2RO, SP5KM, SP5EL), czy wreszcie „Pracownia Krótkofalowca” (SP5QU). Niestrudzonym propagatorem dostarczania krótkofalowcom pomocy technicznej w postaci drukowanej był kol. Ireneusz Wyporski SP5AIW. Z jego inicjatywy zostały opublikowane wykłady „Studium Krótkofalarskiego”, które ukazały się w nakładzie 150 egzemplarzy. Brałem również udział w I Ogólnokrajowej Konferencji Technicznej, poświęconej amatorskiej komunikacji radiowej, którą w 1970 roku zorganizował ZOW PZK w Szczecinie.

Od chwili powstania Warszawskiego Klubu Krótkofalowców starałem się brać czynny udział w pracach naszej organizacji. Wiązało się to czasem z pełnieniem funkcji we władzach Klubu i Oddziału, a później i Zarządu Głównego PZK. W 1962 r. zostałem wybrany na członka Sądu Koleżeńskiego WKK. W 1966 byłem członkiem Zarządu WKK d/s Biuletynu. Pod koniec 1968 roku zostałem wybrany na Prezesa ZOW PZK w Warszawie i funkcję tą pełniłem przez 2 lata. W 1969 roku na VI Zjeździe PZK zostałem wybrany do Prezydium Zarządu Głównego PZK. Pełnienie tych funkcji osłabiło nieco moją aktywność na pasmach.

Praca w Instytucie miała ten plus, że wiązała się z wyjazdami służbowymi do innych krajów. Po raz pierwszy zostałem w październiku 1956 roku skierowany na 3-miesięczną praktykę do Instytutu Fizyko-Technicznego w Leningradzie. Pewnego razu spacerując po mieście zauważyłem tabliczkę Radioklubu DOSAF i oczywiście postanowiłem tam zajrzeć. Zastałem tam kilku kolegów, którzy przyjęli mnie nadzwyczaj serdecznie, zademonstrowali swoją stację UA1KAI i zaprosili na wtorkowe spotkania klubowe (na których bywałem potem regularnie). Jako nadajnik służył przerobiony amerykański demobilowy nadajnik BC-610 z inputem 400 W i anodową modulacją. Za antenę służył dipol półfalowy, a odbiornikami były niemiecki Koeln E-52 i amerykański HQ-129x. Miałem też możność uczestniczyć na 14 MHz w fonicznym QSO z polskimi stacjami SP6CL i SP2BI. Przed moim wyjazdem do kraju radioamatorzy klubu przekazywali najlepsze pozdrowienia dla wielu kolegów, a wszczególności dla SP5AA, SP5FM, SP5AL i SP5CM. Bliżej zaprzyjaźniłem się z Feliksem Kożinem UA1-605/UA1DI i potem przez szereg lat utrzymywałem z nim kontakt, czasem na 20-tce, ale przeważnie listowny. Od niego otrzymałem prosty, samodzielnie wykonany boczny klucz typu „Vibroplex”, który po paru latach przekazałem jakiemuś młodemu krótkofalowcowi.

Przy okazji wyjazdu na Targi Lipskie w 1958 roku trafiłem do radioamatorskiego klubu, gdzie zostałem przyjęty też z ogromną serdcznością. Przekonałem się wtedy, że krótkofalowców mogą łączyć wspólne tematy, a historycznie bolesne sprawy odchodzą na dalszy plan.

Pierwszy z wyjazdów na konsultacje naukowe do Genewy w roku 1965 wykorzystałem na odwiedzenie klubu radioamatorskiego 4U1ITU Międzynarodowej Unii Radioamatorskiej (IARU). Klub ten mieści się w gmachu Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU). Dumny byłem, że pozwolono mi przeprowadzić kilka łączności z tej stacji oraz z tego, że później przysłano mi dyplom członkowski klubu IARC/4U1ITU numer M-1188. Byłem dumny, że w numerze 4 biuletynu INTERADIO – 4U1ITU Calling (wydanie 1966/1967) zamieszczono mój felieton „Beaming in on the ham”! Był on tłumaczeniem na angielski felietonu na ten sam temat zamieszczonego w Biuletynie WKK. W 1979 roku miałem jeszcze jedną okazję do odwiedzenia tego klubu. Otrzymałem wtedy „formalne” zezwolenie IARC na pracę na radiostacji 4U1ITU w dniach 12-14/X/1979.

Popularyzacji krótkofalarstwa służyła – na przykład – wyprawa Tratwy „Wisła Expres”, której sponsorem była Redakcja Expresu Wieczornego. Rejs tratwy Wisłą rozpoczynał się 8 czerwca 1969 roku w Goczałkowicach powyżej Krakowa, a kończył 21 lipca w Gdańsku. Na tratwie działała radiostacja amatorska SP0PWA/mm, wykorzystująca jugosłowiańską radiostację wojskową, którą uzyskaliśmy dzięki pomocy gen. Leona Kołatkowskiego SP3PZ, prezesa PZK, a jednocześnie Szefa Sztabu Wojsk Łączności (chyba był Dyrektorem Generalnym d/s Łączności za czasów Ministra Kowalczyka).

Myśląc o upamiętnieniu pierwszej w Polsce amatorskiej łączności na falach radiowych, nawiązanej przed 70-ciu laty przez Tadeusza Heftmana TPAX oraz 65-tej rocznicy powstania Polskiego Związku Krótkofalowców wystąpiliśmy do Ministra Łączności z wnioskiem o wydanie okolicznościowego znaczka pocztowego. Niestety nasze pismo adresowane do prof. Andrzeja Zielińskiego SP5LVV, które z upoważnienia ZG złożyłem w Ministerstwie 12 kwietnia 1994 r., spotkało się z odmową uzasadnianą „brakiem możliwości uwzględnienia tego tematu w planie emisji znaczków pocztowych na 1995 r.”. Sri!

Tylko raz był emitowany znaczek pocztowy o nominale 2,50 zł, na którym był symbol „PZK” – jako jeden z trzech w bloku znaczków wydanych z okazji Konferencji Ministrów Łączności KS odbywającej się w Polscwe 26.6.1961 r. Ukazały się natomiast okolicznościowe karty pocztowe, wydane z okazji 40-lecia i 50-lecia Polskiego Związku Krótkofalowców.

W drugiej połowie lat 1960-tych działałem „z doskoku” jako operator stacji klubowej SP5PMT mieszczącej się w Muzeum Techniki w Pałacu Kultury i Nauki. Było to możliwe, ponieważ pomieszczenia naszego Zakładu IBJ znajdowały się w kuluarach Sali Kongresowej, a zatem w bezpośrednim sąsiedztwie MT. W okresie XXV-lecia PRL pracowałem na tej stacji pod znakiem 3Z5PMT. W tym okresie sam również miałem licencję na pracę pod znakiem 3Z5LP.

W połowie roku 1971-tego zostałem oddelegowany na 4 lata do pracy w Zjednoczonym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej pod Moskwą (mimo tego, że już miałem otwarty na Politechnice Warszawskiej u. prof. Rotkiewicza przewód doktorski na temat metod echa spinowego MRJ). Kiedy dowiedziałem się, że w ZIBJ działa radioklub niezwłocznie nawiązałem kontakt z działającymi tam krótkofalowcami. Tam poznałem też czeskiego radioamatora Pawła Horwata OK3IA z którym natychmiast się zaprzyjaźniłem na wiele lat. Czasami mogłem razem z kolegami z klubu pracować na stacji klubowej UK3DAU.

Praca w ZIBJ nad nowoczesnym systemem CAMAC (Computer Aided Measurement And Control), wykorzystywanym do rejestracji danych w wielkich eksperymentach fizycznych prowadzonych na synchrofazotronie Laboratorium Wysokich Energii, umożliwiła mi w efekcie uzyskanie na podstawie wyników tych prac stopnia naukowego doktora nauk technicznych. Miałem szczery zamiar przedłużyć swój pobyt w ZIBJ jeszcze o rok, ale nie uzyskałem na to zgody dyrekcji IBJ.

Po powrocie do Polski pod koniec 1975 roku zostałem przeniesiony (o ironio, znowu to przeniesienie!) do Urzędu Energii Atomowej, który na „Prima Aprilis” 1976 roku został włączony do Ministerstwa Energetyki i Energii Atomowej. I tak na 10 lat stałem się „biurokratą” nadzorującym postęp prac naukowych w instytutach podległych Ministerstwu. Duże obciążenie pracą spowodowało to, że musiałem znacznie ograniczyć aktywność krótkofalarską, a praktycznie zrezygnować z pracy na pasmach. Starałem się jednak utrzymywać kontakt ze Związkiem. W 1978 roku na VIII Zjeździe PZK zostałem wybrany na stanowisko v-prezesa ZG d/s Technicznych, a później Organizacyjnych.

Warto przypomieć, że podczas uroczystej inauguracji obchodów jubileuszowych 50-lecia PZK w Bydgoszczy w dniu 23 lutego 1980 r. zgromadzeni na niej krótkofalowcy wysłali do prof. Janusza Groszkowskiego specjalne pozdrowienia: „Krótkofalowcy zebrani w Bydgoszczy nam uroczystości 50-lecia Polskiego Związku Krótkofalowców przesyłają Panu Profesorowi jako pierwszemu Prezesowi PZK zerdeczne pozdrowienia wraz z życzeniami zdrowia i wszelkiej pomyśloności w życiu osobistym”. Profesor Groszkowski był Wspaniałym Człowiekiem. Pamiętam jak kiedyś z profesorem Andrzejem Zielińskim SP5LVV poszliśmy do niego do Gmachu Radiotechniki na terenie Politechniki Warszawskiej. Po przekazaniu wyrazów naszego największego uznania Profesor bez słowa włączył radioodbiornik radiofoniczny stojący obok i nastawił na „zagłuszaczkę” działającą na falach krótkich, a następnie powiedział: „Jak słyszę to, to żałuję że pracowałem nad rozwojem radia…”. Chyba dobrze zapamiętałem istotę wypowiedzi Profesora.

Krótkofalowcy zawsze okazywali gotowość współpracy w przypadku klęsk żywiołowych. Niejednokrotnie tylko oni potrafili szybko improwizować awaryjne sieci łączności. Na podstawie doświadczeń nabytych przy okazji organizowania pomocy krótkofalowców w akcjach Komitetu Przeciwpowodziowego na wniosek kol. Mieczysława Rybaka SP5RM opracowaliśmy pod koniec 1980-go roku projekt społecznej organizacji ROSA (czyli: Radiokomunikacyjnej Ochotniczej Służby Amatorskiej), który został zatwierdzony przez Zarząd Główny PZK. Projekt ten nie doczekał się jednak realizacji, głównie dlatego, że Stan Wojenny spowodował zawieszenie podstawowej działalności krótkofalarskiej wymuszając zdawanie sprzętu nadawczego. Musieliśmy działać „nielegalnie” spotykając się w wąskim gronie np. w kawiarence na Mariensztacie, gdzie rozważaliśmy kwestię „co robić”. Problem był trudny, bo dekretowe postanowienie o utracie ważności zezwoleń na użytkowanie radiowych urządzeń nadawczo-odbiorczych automatycznie oznaczało że licencjonowani nadawczy przestają być członkami rzeczywistymi PZK! A to oznaczało paraliż całej naszej organizacji! Nie bardzo było wiadomo jak postępować. Pamiętam jak SP5CM gorączkowo poszukiwał sposobu rozwiązania tego trudnego problemu. Kiedy reżim „Stanu Wojennego” nieco osłabł, zaczęliśmy zabiegać o „wznowienie ważności” naszych zezwoleń, co w końcu się udało.

W połowie roku 1981 przy okazji powoływania przez Sejm Ministerstwa Górnictwa i Energetyki cały kompleks spraw określanych jako „atomistyka” został wydzielony do oddzielnego rozwiązania. Reorganizacja „atomistyki”, w której sprawy byłem bezpośrednio zakopany „po uszy”, zbiegła się z okresem stanu wojennego. Nic zatem dziwnego, że przygotowując organizację urzędu, który stał się potem Państwową Agencją Atomistyki, i pełniąc w niej odpowiedzialną funkcję nie miałem czasu myśleć o krótkofalarstwie. To też spowodowało, że w 1983 roku złożyłem rezygnację z członka Zarządu Głównego PZK. Uważałem bowiem, że w sytuacji wznawiania normalnej działalności PZK w pełnym stautowym zakresie byłoby niewłaściwym pełnienie funkcji wiceprezesa będąc świadomym niemożności wywiązywania się ze swoich obowiązków.

Na początku 1985 roku zaskoczyło mnie, gdy Prezes PAA zaproponował mi ponowny wyjazd do ZIBJ w Dubnej. No i pojechałem do znajomego mi Laboratorium Wysokich Energii, aby opracowywać najnowocześniejszy system rejestracji danych w standardzie FASTBUS. Tym razem bez wahania zgłosiłem się do starych znajomych w Radioklubie UK3DAU. Po odpowiednim wystąpieniu do Państwowego Inspektoratu Łączności MŁ w Moskwie otrzymałem Zezwolenie Nr 2003/I na pracę pod znakiem SP5LP/UA3! I dzięki temu mam na swoim koncie zaliczony cały szereg łączności przeprowadzonych pod swoim znakiem na stacji klubowej Gospodarzy. W Dubnej nie miałem własnego sprzętu krótkofalarskiego, ale stale korzystałem z doskonałego odbiornika SONY ICF-7600D z syntezą częstotliwości PLL, pokrywającego w sposób ciągły wszystkie pasma poczynając od 153 kHz do 29995 kHz (AM, CW i SSB) oraz od 76 MHz do 108 MHz (tylko FM). Odbiornik ten kupiłem n.b. w Genewie podczas jednego ze swoich wyjazdów służbowych w 1984 roku.

Mój pobyt w Dubnej zakończył się w końcu 1990 roku. Po powrocie nowy Prezes Państwowej Agencji Atomistyki (czyli mojej macierzystej instytucji) zaproponował mi przejście na emeryturę „z uwagi na spełnienie wymogów”, a w rzeczywistości (jak się domyślam) ze względu na brak wolnego etatu. Trudno, choć uważałem,że mógłbym jeszcze coś robić. I istotnie, poproszono mnie abym na politechnice pomógł kolegom, starym znajomym, uruchamiać tomograf magnetycznego rezonansu jądrowego. Znając dość dobrze zjawiska MRJ zgodziłem się „dla zabicia czasu”.

Po zrobieniu w domu bilansu oszczędności uzyskałem zgodę mojej XYL na kupno transceivera ICOM IC-725, co pozwalało tym samym powrócić na pasma! Moje stare urządzenia odstawiłem do „Domowego Muzeum” na strychu. Na dachu naszego bloku zawiesiłem najpierw prosty dipol 40-metrowy, potem G5RV (z której nie byłem zadowolony), a na końcu zainstalowałem antenę typu W3DZZ, do której sam wykonałem „trapy”. Antena była podwieszona na grubej nylonowej żyłce nośnej, a do do jej ściągania w razie potrzeby służyła pętla z żyłki z bloczkiem na odległym końcu. W rezultacie sama antena wisiała na trzech nylonowych żyłkach i można ją było ściągać w razie potrzeby. To była bardzo solidna i wygodna konstrukcja.

Dysponowanie przyzwoitym sprzętem i anteną pozwoliło wyjść na pasma. Myślałem o pojawieniu się także na „dwójce”, ale nie podejmowałem w tym celu praktycznie żadnych kroków. Starałem się natomiast regularnie pojawiać się w niedzielę w „kóleczku old-timerów”. Praca na pasmach podsuwała nowe tematy do felietonów „Hi Signals”, które powróciły na łamy Krótkofalowca Polskiego. Dla uczczenia 40-lecia uzyskania swojej licencji amatorkiej postanowiłem spisać prawie wszystkie swoje felietony „Leniwego Papcia” na dyskietkę, a potem na CD. Ponadto wydrukowałem kilka egzemplarzy na swojej komputerowej drukarce (zszywając je w prymitywny sposób) na własny użytek i dla kilku kolegów. Kompletny CD przesłałem też Koledze Sylwestrowi Jarkiewiczowi SP2FAP, redaktorowi świetnego Magazynu Krótkofalowców QTC upoważniając go publikowania felietonów według uznania. Z Jego upoważnienia reprezentowałem MK QTC na uroczystej sesji popularno-naukowej z okazji 75 lat powstania Polskiego Związku Krótkofalowców, która odbyła się w siedzibie URTiP w Warszawie 26 lutego 2005 roku. Na sesję przygotowałem specjalnie referat poświęcony 75-leciu PZK, w którym starałem się przedstawić biuletyn, który powierzoni mi reprezentować.

Na początku lat 1990 starałem się jeszcze aktywniej współpracować z Warszawskim Oddziałem Terenowym PZK. Ostatnim przejawem mojej aktywności był udział w Walnym Zebraniu WOT PZK w dniu 20 listopada 1999 roku, na którym miałem Mandat Nr 158. Pojawiające się w naszej rodzinie problemy ze zdrowiem były jednak istotnym ogranicznikiem dla moich zainteresowań falami krótkimi. Najgorsze było jednak to, że pewnego razu jeden z sąsiadów w sąsiedniej klatce naszego bloku przy instalowaniu sobie nowej anteny telewizyjnej zerwał moją „bezcenną” W3DZZ, przecinając zarówno gruby przewód antenowy, jak i wszystkie podtrzymujące ją żyłki. Moja antena nie mogła w żaden sposób kolidować z jego anateną, ot, taki przejaw zwykłej złośliwości. Byłem rozgoryczony, ale nie zdecydowałem się robić w sprawie tego incydentu żadnej awantury z uwagi na inne domowe problemy. Teraz czasami rozważam zaimprowizowanie jakiejś „niewidzialnej” anteny na strychu powyżej mojego mieszkania (mieszkam na ostatnim 3-cim piętrze). Na wyjście na dach z laseczką moja XYL nigdy by się nie zgodziła. Będę chyba musiał przestudiować aktualne, jak słyszę zaostrzone, przepisy dotyczące instalacji nadawczych radioamatorów, bo posiadane, zaktualizowane pozwolenie dla SP5LP będzie ważne jeszcze do 2015 roku. Chciałbym, aby „Leciwy Papcio” jeszcze pojawił się na pasmach, np. w kółeczku OTC.

Vy 73! es gl! de SP5LP, Jerzy Chmielewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.