Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 10, październik 1967)

Było to w początkach mojej operatorskiej kariery, gdy pracowałem na kwarcowym solo oscylatorze z lampą 6P9. Cała moja mikro-katarynka (input wynosił około 5W) stała na stoliczku koło okna, a za antenę służył mi 40 m LW zawieszony bezpośrednio od mojego okna na piątym piętrze do komina na dachu przeciwległego budynku. Efektywność Tx’a i anteny, pomimo wątpliwych parametrów technicznych RX’a, jakim był sklejony z wybrakowanych części popularny, wysłużony „szumofon” (był to USP), były lepiej niż zadowalające, dlatego moje QRA uważałem za najlepsze pod słońcem. Do cichego postukiwania kluczem moja XYL już się przyzwyczaiła, choć od tapczanu do Tx’a było najwyżej 1,5 metra.

Pewnej nocy zostałem obudzony przez żonę słowami: „słuchaj, w twojej radiostacji coś strzela”. Rozespany nie otwierając na razie oczu usiadłem na łożu, ziewam i śpię dalej. Nagle słyszę ostry trzask. Otrzeźwiałem, kręcę głową jak anteną radarową. Nagle słyszę ponowny trzask i widzę błysk. Iskra skacze na antenowym kondensatorze PA! To mnie budzi zdecydowanie. Zbliżam się ostrożnie do okna, bo najwidoczniej jest burza. A tu za oknem piękna, księżycowa, zimowa noc. Wszędzie biało – ani śladu burzy. Znów błysk i trzask. Tak mniej więcej co minutę. No oczywiście, zapomniałem uziemić antenę, która wisi na odizolowanym od ziemi zespole Pi-filtra. Zaraz po następnej iskrze, ostrożnie, długim pleksiglasowym śrubokrętem przerzuciłem przełącznik antenowy do dołu. I tak się bałem, że jakaś niewidzialna i tajemna siła da mi po łapie. Ale nic się nie stało – trzaski się skończyły, za to jako refleksje w pamięci zaczęły się kłębić wspomnienia, wykłady, książki, artykuły …

Miniaturowe piorunki, błyskawice, pioruny niszczące domy – to wszystko jest przejawem ruchu elektryczności. Małe piorunki możemy nawet wytwarzać sami. Natura potrafi to robić w znacznie większej skali. Elektryczność atmosferyczna powstaje pod wpływem wielu czynników, z których jedne są ważniejsze, inne mniej. Promieniowanie radioaktywne naszej ziemi nie stanowi najważniejszej przyczyny. Większe znaczenie posiada ładowanie się cząsteczek powietrza i pyłów atmosferycznych występujące w procesach spalania i to zarówno naturalnych, jak i spowodowanych przez człowieka. Również powstawanie kropel wody, czy to deszczu, czy przy wodospadach, albo kryształków śniegu, stanowi jedną z wielu przyczyn. Świadczą o tym relacje o burzach z wyładowaniami elektrycznymi, jakie występowały po wybuchach wulkanów, wielkich pożarach lasów, czy też nawet po śnieżnych zawiejach.

Jednakże najpoważniejszą przyczyną powstawania elektryczności atmosferycznej jest działanie cząstek elementarnych o ogromnej energii, które z olbrzymią prędkością przychodzą do nas zarówno ze słońca, jak i z przestrzeni międzyplanetarnej. Cząstki te nazywamy często promieniowaniem kosmicznym.

Promieniowanie kosmiczne elektryzuje atmosferę ziemską przez wytrącanie elektronów z ich normalnych orbit, po jakich krążą wokół jąder atomów gazów naszej atmosfery. Atom molekuły gazu pozbawiony ujemnie naładowanego elektronu staje się dodatnio naładowanym jonem. Jeżeli faktów jonizacji będzie dostatecznie dużo, to w ziemskiej atmosferze wystąpią ogromne skupiska elektryczności. Jedno z takich skupisk znamy doskonale – to jonosfera – zawierająca mnóstwo swobodnych elektronów – czyli jonów ujemnych. Jonosfera zaczyna się około 80 km nad ziemią (wysokość ta zresztą się zmienia jak wszyscy dobrze wiedzą) i rozciąga się w dal hen – nawet nie wiemy jak daleko. Prawdopodobnie gęstość jej maleje wraz z odległością, ale duże skupiska elektronów wykryto nawet 250 km od powierzchni naszej planety.

Bliżej naszej ziemi też obserwujemy zjawisko jonizacji. W piękne spokojne dni dostrzegamy w ziemskiej atmosferze t.zw. „gradient potencjału” wynoszący około 125 V/m. Oznacza to, że różnica potencjałów – napięcie pomiędzy ziemią i punktem w powietrzu oddalonym od ziemi o 1 metr – wynosi 125 V. „Ale dlaczego my tego nie zauważamy?” – na pewno ktoś z Was zapyta. No bo my jesteśmy po prostu „uziemieni”. Można by nad ziemią magiczną farbą wymalować powierzchnie jednakowego potencjału, które nad domami, drzewami i nami samymi układałyby się w najbardziej fantastyczne fałdy i draperie.

Powracając do moich iskier – mieszkałem wtedy na piątym piętrze, antena była (oby zawsze była nie gorsza) dość dobra. Stare „nowe budownictwo” cechowały wysokie mieszkania – w przybliżeniu więc antena była zwieszona około 20 metrów nad ziemią.

20 m x 125 V/m = 2500 V !!

A tego było stanowczo za dużo dla poczciwego agregatu ze „Stolicy”. Stąd też i iskry. Jak by mnie „kopnęło”, to by się moja XYL śmiała. Bo z elektrycznością żartów nie ma. Zwłaszcza z dużymi piorunami o których już chyba innym razem.

Cheerio de SP5LP

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.