Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 11, listopad 1967)

Ile jest u nas stacji amatorskich posiadających prawidłowo zabezpieczoną antenę? Ilu naszych OM’s nie uziemia anteny przed burzą? A czy uziemianie anteny – co należało kiedyś do obowiązkowego ceremoniału naszych dziadków posługujących się „detektorkami kryształkowymi” – jest w dobie sputników naprawdę konieczne? Trudno byłoby na pierwsze dwa pytania odpowiedzieć. Sami wiemy jak jest. Jednakże na ostatnie pytanie odpowiedź jest jedna: antyczny ceremoniał należy dla własnego dobra kontynuować.

Wspominałem już kiedyś historię, jak to w moim PA piorunki strzelały. Mały piorunek – prawda – dużej krzywdy nie wyrządzi, ale duży … Ba, ale właściwie jak duży jest piorun i skąd się bierze? To nie taka prosta sprawa, sami „piorunolodzy” nie zawsze się ze sobą zgadzają w szczegółach teorii elektryczności atmosferycznej. Nasz glob ziemski, ziemię, oraz otaczającą ją atmosferę można w przybliżeniu uważać za olbrzymi kondensator sferyczny. Ziemia stanowi ujemnie naładowany przewodnik oddzielony od drugiej okładki – jonosfery – dielektrykiem, jakim jest powietrze troposfery i stratosfery. Powietrze jest wprawdzie dość dobrym izolatorem, ale wykazuje ono zmieniającą się w szerokich granicach przewodność, która z kolei odgrywa pierwszorzędną rolę w zjawiskach związanych z piorunami. Na przewodność powietrza ma wpływ ilość jonów znajdujących się w atmosferze, jak również i ich pochodzenie. Nie bez znaczenia są też ruchy mas powietrza, wiry i wiatry, które tymi jonami miotają.

Pewno sobie przypominacie skąd się biorą jony w atmosferze?

Na elektryczność atmosferyczną pierwszorzędny wpływ ma sytuacja meteorologiczna. Potrafimy nawet sami rozpoznać te chmury niosące burzę – cumulonimbusy. Bez wątpienia najważniejszym źródłem energii burzowej jest zjawisko konwekcji termicznej olbrzymich mas powietrza. Jak zachodzi przemiana energii cieplnej w elektryczną nie wiemy zbyt dokładnie. Domyślać się należy, że kropelki deszczu, kryształki lodu, czy wreszcie płatki śniegu i ich ruch są w znacznej mierze odpowiedzialne za zjawiska jonizacji w atmosferze.

Chmura burzowa, którą targają wewnętrzne wiatry przenoszące ładunki elektryczne – jony – jest wprost naładowana elektrycznością. Jedne ładunki ujemne gromadzą się na dole chmury, drugie lokują się na górze. Taka naładowana elektrycznością chmurka, przesuwając się ponad ziemią indukuje odpowiednie ładunki elektryczne na powierzchni ziemi. Wzrasta tym samym gradient potencjału pomiędzy ziemią, a chmurą. Natężenie pola elektrycznego może wreszcie osiągnąć taką wartość, że izolacja jaką jest powietrze nie wytrzyma i nastąpi przebicie – strzeli piorun. Gradient potencjału przy jakim następuje przebicie zmienia się zależnie od czystości powietrza. W powietrzu czystym potrzeba aż 1000 kV/m aby nastąpiło wyładowanie, czasem wystarcza natężenie pola elektrycznego 100 kV/m.

Choć nie znamy zbyt dobrze teorii piorunów, to dzięki doskonałym aparatom fotograficznym mamy jego portrety. Wiemy jaki jest proces rozwoju pioruna. To, co się czasami wydaje nam jednym błyskiem – w rzeczywistości stanowi kilkadziesiąt wyładowań następujących jeden za drugim w ciągu ułamka sekundy. Większość piorunów składa się z wielokrotnych wyładowań.

Podstawa chmury burzowej, skąd wychodzi piorun, posiada w 95% wypadków ładunek ujemny. Na ziemi pod chmurą indukuje się więc ładunek dodatni. Gdy różnica potencjałów pomiędzy ziemią, a chmurą osiągnie krytyczną wartość rzędu 100 milionów woltów – co odpowiada gradientowi potencjału około 40 kV/m – z podstawy chmury w kierunku ziemi wyrusza grot ładunków elektrycznych, który z szybkością w przybliżeniu 50.000 km/s pędzi ku ziemi jonizując po drodze cząsteczki powietrza z którymi się zderza na swej drodze. Grot ten zawędruje niedaleko, kilkadziesiąt metrów zaledwie, ale wkrótce po około 0,1 sekundy następny ruszy jego śladem i zawędruje nieco dalej. Gdy wreszcie któryś z grotów pioruna dojdzie do ziemi, dodatnie ziemskie ładunki ruszają w górę utartym, zjonizowanym śladem z prędkością 100.000 km/s. I to daje ten jasny błysk. Czasem kilka grotów dąży do ziemi, a każdy z nich jest równie groźny.

Piorun trwa więc dość krótko – średnio 0,4 sekundy. Najdłużej trwający piorun, jaki kiedykolwiek zarejestrowano istniał 1,5 sekundy. Średnica pioruna wynosi przeciętnie od 2 do 10 cm. Takie dziury znajdowano w samolotach rażonych piorunem. Połowa piorunów wykazuje prąd rzędu 25.000 amperów, a 10% piorunów jest o prądzie ponad 60.000 A. Największe zarejestrowane natężenie prądu wynosiło 220.000 A. Pod działaniem takich prądów drzewa po prostu eksplodują – przewody wyparowują.

Czy więc warto uziemiać antenę?

Na pewno nie warto uziemiać anteny przewodem z banankami i krokodylkami – może bowiem po nich pozostać tylko wspomnienie. A uziemiać jednak trzeba. I to przyzwoicie. Po co? Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić, aby Long Wire, nawet najlepiej uziemiony, wytrzymał bezpośrednie uderzenie jakiegoś rekordzisty – pioruna. Antena stanowi jednak z a w s z e wtórne uzwojenie transformatora, w którym pod wpływem prądu błyskawicy strzelającej od chmurki do chmurki nad naszymi głowami może zaindukować się dosyć napięcia aby wam zrobić 99, czego ani sobie, ani nikomu z OM’s nie życzę!

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 10, październik 1967)

Było to w początkach mojej operatorskiej kariery, gdy pracowałem na kwarcowym solo oscylatorze z lampą 6P9. Cała moja mikro-katarynka (input wynosił około 5W) stała na stoliczku koło okna, a za antenę służył mi 40 m LW zawieszony bezpośrednio od mojego okna na piątym piętrze do komina na dachu przeciwległego budynku. Efektywność Tx’a i anteny, pomimo wątpliwych parametrów technicznych RX’a, jakim był sklejony z wybrakowanych części popularny, wysłużony „szumofon” (był to USP), były lepiej niż zadowalające, dlatego moje QRA uważałem za najlepsze pod słońcem. Do cichego postukiwania kluczem moja XYL już się przyzwyczaiła, choć od tapczanu do Tx’a było najwyżej 1,5 metra.

Pewnej nocy zostałem obudzony przez żonę słowami: „słuchaj, w twojej radiostacji coś strzela”. Rozespany nie otwierając na razie oczu usiadłem na łożu, ziewam i śpię dalej. Nagle słyszę ostry trzask. Otrzeźwiałem, kręcę głową jak anteną radarową. Nagle słyszę ponowny trzask i widzę błysk. Iskra skacze na antenowym kondensatorze PA! To mnie budzi zdecydowanie. Zbliżam się ostrożnie do okna, bo najwidoczniej jest burza. A tu za oknem piękna, księżycowa, zimowa noc. Wszędzie biało – ani śladu burzy. Znów błysk i trzask. Tak mniej więcej co minutę. No oczywiście, zapomniałem uziemić antenę, która wisi na odizolowanym od ziemi zespole Pi-filtra. Zaraz po następnej iskrze, ostrożnie, długim pleksiglasowym śrubokrętem przerzuciłem przełącznik antenowy do dołu. I tak się bałem, że jakaś niewidzialna i tajemna siła da mi po łapie. Ale nic się nie stało – trzaski się skończyły, za to jako refleksje w pamięci zaczęły się kłębić wspomnienia, wykłady, książki, artykuły …

Miniaturowe piorunki, błyskawice, pioruny niszczące domy – to wszystko jest przejawem ruchu elektryczności. Małe piorunki możemy nawet wytwarzać sami. Natura potrafi to robić w znacznie większej skali. Elektryczność atmosferyczna powstaje pod wpływem wielu czynników, z których jedne są ważniejsze, inne mniej. Promieniowanie radioaktywne naszej ziemi nie stanowi najważniejszej przyczyny. Większe znaczenie posiada ładowanie się cząsteczek powietrza i pyłów atmosferycznych występujące w procesach spalania i to zarówno naturalnych, jak i spowodowanych przez człowieka. Również powstawanie kropel wody, czy to deszczu, czy przy wodospadach, albo kryształków śniegu, stanowi jedną z wielu przyczyn. Świadczą o tym relacje o burzach z wyładowaniami elektrycznymi, jakie występowały po wybuchach wulkanów, wielkich pożarach lasów, czy też nawet po śnieżnych zawiejach.

Jednakże najpoważniejszą przyczyną powstawania elektryczności atmosferycznej jest działanie cząstek elementarnych o ogromnej energii, które z olbrzymią prędkością przychodzą do nas zarówno ze słońca, jak i z przestrzeni międzyplanetarnej. Cząstki te nazywamy często promieniowaniem kosmicznym.

Promieniowanie kosmiczne elektryzuje atmosferę ziemską przez wytrącanie elektronów z ich normalnych orbit, po jakich krążą wokół jąder atomów gazów naszej atmosfery. Atom molekuły gazu pozbawiony ujemnie naładowanego elektronu staje się dodatnio naładowanym jonem. Jeżeli faktów jonizacji będzie dostatecznie dużo, to w ziemskiej atmosferze wystąpią ogromne skupiska elektryczności. Jedno z takich skupisk znamy doskonale – to jonosfera – zawierająca mnóstwo swobodnych elektronów – czyli jonów ujemnych. Jonosfera zaczyna się około 80 km nad ziemią (wysokość ta zresztą się zmienia jak wszyscy dobrze wiedzą) i rozciąga się w dal hen – nawet nie wiemy jak daleko. Prawdopodobnie gęstość jej maleje wraz z odległością, ale duże skupiska elektronów wykryto nawet 250 km od powierzchni naszej planety.

Bliżej naszej ziemi też obserwujemy zjawisko jonizacji. W piękne spokojne dni dostrzegamy w ziemskiej atmosferze t.zw. „gradient potencjału” wynoszący około 125 V/m. Oznacza to, że różnica potencjałów – napięcie pomiędzy ziemią i punktem w powietrzu oddalonym od ziemi o 1 metr – wynosi 125 V. „Ale dlaczego my tego nie zauważamy?” – na pewno ktoś z Was zapyta. No bo my jesteśmy po prostu „uziemieni”. Można by nad ziemią magiczną farbą wymalować powierzchnie jednakowego potencjału, które nad domami, drzewami i nami samymi układałyby się w najbardziej fantastyczne fałdy i draperie.

Powracając do moich iskier – mieszkałem wtedy na piątym piętrze, antena była (oby zawsze była nie gorsza) dość dobra. Stare „nowe budownictwo” cechowały wysokie mieszkania – w przybliżeniu więc antena była zwieszona około 20 metrów nad ziemią.

20 m x 125 V/m = 2500 V !!

A tego było stanowczo za dużo dla poczciwego agregatu ze „Stolicy”. Stąd też i iskry. Jak by mnie „kopnęło”, to by się moja XYL śmiała. Bo z elektrycznością żartów nie ma. Zwłaszcza z dużymi piorunami o których już chyba innym razem.

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 8/9, sierpień – wrzesień 1967)

Jakże często w koleżeńskich dyskusjach spotykamy się z pojęciem – „ham spirit”. Ileż to razy na łamach biuletynów i czasopism poświęcano cenne miejsce dla omówienia wielorakich aspektów istoty tego pojęcia. A czyż to nasz prezes nie apelował do OM’s o podjęcie szerokiej dyskusji nad „ham spirit’em”? Dyskusji bardzo potrzebnej, tym bardziej, że samo określenie, wywodzące się z anglosaskiego żargonu, może być przez laika nieopatrznie i absolutnie mylnie przetłumaczone (np. przy użyciu słownika angielsko-polskiego) przy czym możliwa ilość wariantów jest wcale pokaźna.

Aby wyważyć otwarte przed początkującymi kolegami wrota do pięknego bezmiaru eteru krótkofalarstwa, wyjaśnimy, że „ham spirit” – to nasz radioamatorski duch życzliwej i koleżeńskiej współpracy, to niepisany kodeks postępowania przynoszącego nam zaszczyty, to dobre maniery na pasmach amatorskich.

Pomimo poważnej liczby artykułów i przyczynków opublikowanych w naszej prasie, a dotyczących omawianego tematu, należy stwierdzić, że „ham spirit” nie został nigdy oficjalnie opublikowany jako prawo obowiązujące w s z y s t k i c h OM’s. I niestety, zdarzają się tacy, którzy wykorzystują to „bezprawie”. Ba! Gdybyż to były wykroczenia przeciwko Regulaminowi Radiokomunikacyjnemu, albo przepisom prawnym – Komisja Eterowa – organ sprawnie działający, poradziłaby nam co z takimi „hams” robić.

Bo cóż powiecie koledzy na taki obrazek z eteru. Znany nam doskonale kol. Hamsiak uruchamia sobie wakacyjny QRP-Tx, robi próby, wymienia raporty, a obok na pasie słychać fragment QSO: „propagacja jest dobra drogi kolego, ale ten Hamsiak skandalicznie słabo wychodzi, znacznie słabiej od was”. Na co drugi korespondent zaczął wyliczać możliwe przyczyny: „on na pewno ma niedostrojoną antenę, pewno nie wie jak ją dostroić, albo wykończył lampę w końcówce, hi, hi”.

Po pewnym czasie ci sami wzięli na „warsztat” drugiego OM’a – „zwróćcie uwagę kolego, jaki ten „X” ma brum na nośnej, on wprawdzie mieszka tu bardzo blisko mnie, ale ten brum jest skandaliczny”

– „brumu ja wprawdzie nie słyszę, ale przecież jego częstotliwość jedzie, przez tę godzinę jak tu sobie gawędzimy to on popłynął prawie o kilocykl. Gdyby używał takiego sprzętu jak tu u mnie, to by nigdy do tego nie doszło”.

Pan Hamsiak tymczasem rozmawia z Belgradem i jego korespondent posyła mu „congrats ur vy ufb sig”.

I znów znajomi rozpoczęli ploteczki: „drogi panie kolego, ten „Y” to ma bardzo źle wytłumioną boczną wstęgę – widzę to doskonale na moim S-metrze. Jak się nie wie jak to robić, to się nie powinno wychodzić w eter”.

– „No pewno, że tacy co się nie znają powinni raczej kanarki doić, hi, hi!”

I tak co rozmowa, to komuś szpila – bo eter jest wyłącznie własnością takich jak oni „hamów”, którzy wszystko mają lepsze, którzy wszystko wiedzą lepiej, którzy wszystko lepiej potrafią.

Hola Koledzy! – Przecież choć macie tak idealnie wytłumioną „Makkojem” wstęgę boczną, to jednak moc waszej wytłumionej bocznej wstęgi jest większa od inputu Hamsiakowego TX-a! A w czasie swojego QSO przejechaliście przez pas 15 kHz pracując to tu, to tam. Wasza nośna niema brumu, ale sąsiedzi mają TVI!

Radioamatorstwo to sztuka samokształcenia, to niezliczone próby ze sprzętem, ulepszanym w miarę możliwości i umiejętności, to nieustanna życzliwa współpraca i wymiana doświadczeń. To właśnie „ham spirit”. Zjeść „ham” pod „spiryt” i dmuchać w mikrofon zamiast w balonik co ślina na język przyniesie, aż w eterze dudni – to też na pewno nie jest „ham spirit”.

A może po prostu drodzy OM’s nie będziemy zwracali uwagi na takie plotki. Uczmy się krótkofalarskiego „bon tonu” na ich błędach, zaś życzliwe i konstruktywne rady zawsze nam pomogą.

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 6/7, czerwiec – lipiec 1967)

Współczesna technika wykorzystania fal elektromagnetycznych zaszła dość daleko. Eksperymenty z przesyłaniem obrazów i mowy za pośrednictwem promienia laserowego, czyli świetlnego można uznać jako określające górną częstotliwość drgań fal elektromagnetycznych wykorzystywanych do przesyłania informacji. Częstotliwość tą można określić jako wyższą od 3.000.000 MHz. Jakże wąskie w tej skali są nasze pasma amatorskie, a „czterdziestka” w szczególności. A jak imponująco wygląda wykorzystanie wąskiego pasma potrzebnego dla przeniesienia częstotliwości naszej mowy przy tak wysokich częstotliwościach nośnych. W dziedzinie łączności laserowych laboratoria wyprzedziły radioamatorów, tak jak kiedyś w dziedzinie łączności na falach krótkich radioamatorzy byli pierwszymi pionierami.

Stałość częstotliwości pracy i dokładność jej określenia dla współczesnej łączności radiowej posiadają pierwszorzędne znaczenie. Ale gdzież tu równać się skromnemu krótkofalowcowi, którego nawet trudno namówić do uiszczenia składek, z możliwościami finansowymi, a w związku z tym i aparaturowymi, laboratoriów naukowych.

Nie wpadajmy jednak koledzy w przesadę. Pewne minimum możliwości pomiarowych nas zobowiązuje. Skalowanie Rx-a też można przeprowadzić w warunkach amatorskich. Gdy pewnego dnia zupełnie przypadkowo na częstotliwości 10.620 kHz usłyszałem wołanie „Si kiu forty, si kiu forty de SP…” to mi włosy dęba stanęły na głowie! Ten to zaś ale poza pasmem pracuje! Skorzystałem też z okazji, że następnego dnia przechodziłem obok domu kolegi Hamsiaka, aby z nim podzielić się tym niesłychanym nasłuchem. Pan Hamsiak jadł właśnie kolację, ale odbiornik nastawiony był na zamierającą „piętnastkę”. Zostałem poczęstowany herbatką z konfiturami i nasz OM zaczął mówić: – Tak, oczywiście drogi panie kolego to niesłychane, ale to już trudno nazwać pracą poza pasmem. „On” się po prostu omylił podstrajając obwód wyjściowy PA. To chyba mniejsze zło, bo wreszcie po godzinie wołania „cq” chyba się zorientuje, panie kolego, że coś u niego nie gra. Że albo mu gołębie antenę zerwały, albo dzieci stłukły lampę w końcówce. A jak zacznie myśleć i sprawdzać to wreszcie znajdzie. W najgorszym razie powoła jeszcze trochę i dojdzie do wniosku, że na pewno propagacji „od niego” nie ma. Ale drogi panie kolego, powtarzam, taki to jeszcze nie jest groźny. Osobiście bardziej się boję fonistów, którzy schodzą na telegraficzny odcinek pasa i tam albo się podstrajają, albo kółeczka maglowników zakładają.-

-Trudno mi się zgodzić z tym co szanowny pan kolega mówi – próbowałem przerwać, lecz bez skutku, bo Hamsiak ciągnął dalej: – Miałem kiedyś QSO z jednym takim znanym kolegą, że nie wymienię jego znaku, i on mi mówi, że nadaję poza pasmem, bo jego odbiornik to idealnie wyskalowany amerykański super-rarytas. A zna pan przecież mój atomowy wzorzec częstotliwości, co go zrobiłem kiedyś w wolnej chwili. Stałość częstotliwości sprawdzam regularnie porównując z sygnałem stacji WWV i zawsze mam zgodność co do herca. Mówię więc, gdy przyszła na mnie kolej, że chyba się myli. Obraził się śmiertelnie, posłał mi 99, a tymczasem dowiedziałem się od kolegi, że była to prawda, bo on w swój odbiornik proszę pana zajrzał i wie pan co znalazł? Wskazówka mu się zluzowała, He, He, He!

– A czy mając tak świetny wzorzec nie mógłby pan kolega nadawać wzorcowych częstotliwości dla wszystkich krótkofalowców? – zapytałem.

– Wie pan, moja żona chyba by mi nie pozwoliła, bo również to urządzenie używa – odparł.

– A do czego? – zapytałem zaintrygowany.

– Po prostu jako lodówkę – odrzekł pan Hamsiak z dezaprobatą – muszę przecież te atomy chłodzić, zna pan chyba zasadę atomowych wzorców częstotliwości? Zresztą nadawanie częstotliwości wzorcowych to nam zdaje się już nasz Zarząd dawno obiecał, czyż nie tak? –

Zrozumiałem, że dyskusja dobiegła końca, podziękowałem więc za miła rozmowę i uciekłam wołając na pożegnanie

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 5, maj 1967)

Trudno mi się przyznać, że byłem biernym świadkiem tej gorącej dyskusji, jaką prowadzili: znany wszystkim kolega Hamsiak z kolegą Mściwojem Szczebrzeszyńskim, aktywnym krótkofalowcem z sąsiedniego okręgu, ale nie mogę być względem Was nieszczery. Nie potrafiłbym zataić tej dyskusji, gdyż była ona wprost pasjonująca i pewien jestem, że jej przebieg Was też zainteresuje.

Z kolegą Hamsiakiem spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo w samym centrum Warszawy w Muzeum Radiokomunikacji. Rozmawialiśmy o tym i o owym, aż tu podchodzi do pana Hamsiaka jakiś dżentelmen z wyciągniętą ręką i woła: „Kopę lat drogi kolego, kogo widzę, co słychać, jak wam leci, co nowego na pasmach?” Następnie przedstawiłem się ja, podając swój znak – a w odpowiedzi usłyszałem uwagę, żeśmy ze sobą chyba jeszcze nie pracowali, co rzeczywiście, na marginesie mówiąc, było zgodne z prawdą. Od słowa do słowa, potem do kawiarni i przegadaliśmy chyba ze dwie godziny. To znaczy oni gadali, bo ja słuchałem jak w transie. „No Panie Kolego Mściwoju, a ileż to pan ma teraz krajów? Czy zrobił pan ostatnio tego Dona, W9WNV? Niech pan sobie wyobrazi, panie Hamsiak że polowałem na niego chyba przez miesiąc, nie jadłem nie spałem, nawet pić przestałem – wie pan co to znaczy – ale postanowiłem go „zrobić”. Wołałem wyżej, wołałem niżej i nie chciał mi odpowiedzieć. I tak drogi panie, dzień za dniem, noc za nocą! Panie Kolego – to była praca! Cały świat zgłaszał mi się jeden za drugim, Wujce, PeYgreki, DeeLe, no po prostu był tłok nie przeciętny. A zna pan moja stację, przypomina pan sobie mojego bima na pięć pasm z kolosalnym zyskiem 20 dB, no i moją katarynę – to przecież nie fujarka. Odbieram go więc na 599 + 50 dB, wariakiem podniosłem napięcie na końcówce, bimem kręcę i wołam, wołam, a on proszę pana nic! Od tego kręcenia bimem przetarła mi się linka, zgięła korba, ale ja się nie złamałem. Wreszcie mi odpowiedział, a szybko nadawał, ledwo go odbierałem. Podałem mu raport, imię, QTH i poprosiłem o QSL direct. Zdziwiło mnie, że nadał: „pse rpt ur name and address”. Powtarzałem mu chyba ze cztery razy, aż mi na koniec życzył 73, 88 i 99! Czy to nie dziwak?

– Tak, zaiste – odpowiedział Hamsiak – to nie było w stylu Dona – on przecież robi po 400 QSO na godzinę i nie chce tracić czasu, ja bardzo pana kolegę przepraszam, na odbieranie Pańskiego szanownego nazwiska. A i QTH ma pan nie mniej długie. To naprawdę nie w jego stylu. Jeśli Panu się udało, to jestem ciekaw czy przyśle panu QSL direct.

– Ja polowałem na Gusa, może Pan go zrobił? Tego W4BPD, no zna go chyba pan? On kiedyś ze Syjamu pracował, a panie, hi, hi, syjamska, hi, hi księżniczka hi, hi, Coca Colę mu podawała hi, hi!! Takiemu to dobrze! A on nie tylko trzaskał QSO za QSO jak błyskawica. Wyczułem jego rytm nadawania i dokładnie 4,5 kHz niżej króciutko zawołałem: de SP5XYZ ar. Odpowiedział natychmiast. Ufb dr Hamsiak 58N ufb 73 es 88 es cul. Podałem mu raport, życzyłem powodzenie w wyprawach DX-owych i co pan kolega powie, po pięciu dniach otrzymałem ekspresem lotniczym piękną kartę w czterech kolorach, na glansowanym kartonie z życzeniami: „For my best friend OM Hamsiak de Gus Browning”. Jak pan do mnie wpadnie pokaże panu, duża rzecz! Najważniejsza rzecz, to mówię panu, wczuć się w jego rytm i wołać krótko. No i nadawać elektronem z szybkością co najmniej 20 grup. Kolego – zwrócił się do mnie pan Hamsiak – a jak tam wasze dx-y?

To pytanie otrzeźwiło mnie. Rzeczywiście, jak moje Dx-y? Zacząłem się więc wymawiać, że już muszę pędzić, że właściwie to już się spóźniłem, że bardzo przepraszam, że dziękuję za okazję miłej rozmowy i że następnym razem sam opowiem o swoich sukcesach Dx-owych, a na razie drodzy Koledzy – serdeczny uścisk dłoni:

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 4, kwiecień 1967)

W obecnej dobie fale eteru wykorzystywane są nie tylko przez nas, ale również i przez wiele innych służb: radiofonię, agencje prasowe, komunikację, a także przez naukowców. Wielu jest amatorów krótkofalowców wśród naukowców. Wielu też jest amatorów naukowców wśród krótkofalowców. Oni też często prowadzą prace odkrywcze, nowatorskie i czasami otwierają nowe perspektywy w dziedzinie budowy sprzętu do radiowej łączności.

Zdarzyło się też pewnego razu, że jeden z takich amatorów-naukowców Mr. Silirpa odkrył nowe, nieznane zjawisko zachodzące w pewnych warunkach w jonosferze. Zauważył on mianowicie, że raporty dotyczące siły sygnału jakie otrzymywał od swoich korespondentów były uzależnione od mocy jaką doprowadzał do stopnia końcowego i że w zakresie dużych mocy – powyżej 100 W poziom sygnału wyrażony w jednostkach S wzrastał proporcjonalnie do kwadratu mocy wyjściowej nadajnika. Był to zresztą fakt powszechnie znany. To, co zainteresowało Mr. Silirpa było związane z mocami mniejszymi od 100 W. Mr. Silirpa zauważył bowiem, że przy obniżaniu poziomu mocy wyjściowej Tx’a korespondenci z reguły nie zgłaszali osłabienia sygnału. Ba, przy obniżeniu mocy nadajnika do poziomu 1 W niektórzy z korespondentów zauważyli nieznaczny wzrost siły sygnału! Jeśli nasi Old Timerzy sięgną pamięcią do lat początków krótkofalarstwa, to z pewnością przytoczą wiele własnych QSO nawiązywanych z różnymi DX-ami, jak np. ZL, VK, lub CE przy użyciu mocy tego właśnie rzędu i przy nieporównanie gorszym sprzęcie odbiorczym!

Mr. Silirpa eksperymentując i konsultując z naukowcami instytutów badawczych doszedł do wniosku, że przy małych poziomach mocy wyjściowej nadajnika jonosfera posiada właściwości amplifikacyjne, które umożliwiają wykorzystywanie mocy rzędu 1 mW i 1 W z jednakowym skutkiem. Przy zwiększaniu mocy nadajnika fala wypromieniowana nasyca jonosferę i wzrost siły sygnału jest niewspółmiernie mały do wzrostu mocy. Ekonomicznie rzecz biorąc zaczynamy dokładać do interesu.

A czyż nie lepiej dołożyć starań aby spopularyzować QRP, choćby dokładając z kieszonki dewiz na tranzystory?

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 3, marzec 1967)

Wszyscy doświadczeni krótkofalowcy doskonale wiedzą , że najlepsze wyniki można uzyskać gdy się jest w klasie – „naj”. Na przykład będąc posiadaczem najmocniejszego nadajnika, sposób podobno wypróbowany, choć czyniący mniej szczęśliwymi sąsiadów. Albo najczulszy odbiornik, albo najlepszy w świecie rotary-bim. Albo wreszcie mając najwięcej wolnego czasu, najwyrozumialszą XYL i nienajgorszy sprzęt. Znacznie pomaga też w uzyskaniu najlepszych wyników praca z najegzotyczniejszego kraju pod najdziwniejszym znakiem. Wiedzą o tym różni Donowie, Colvinowie, Gusowie i inni docierający w najbardziej niedostępne zakątki naszego globu i pracujący stamtąd wytrwale tak długo, jak zdrowie, lub kiesa pozwala. Pracując w charakterze takiego super-dx-a wytwarza się na falach eteru taki ruch, że cały nasz hamsowski świat ustawia się w ogonku, albo i przepycha się siłą – byle tylko dostąpić zaszczytu udziału choćby w jednym QSO. Potem długo się na falach eteru rozpowiada, że ten zrobił, a tamten nie, że następny prefiks będzie to taki, a taki.

I w tym tkwi cząstka istoty naszego krótkofalarskiego hobby. W zamiarze spopularyzowania prefiksu SP/DX postanowiłem zrealizować swoją osobistą wyprawę dx-ową. Przede wszystkim plan wyprawy – wypływam oczywiście jachtem z Warszawy. Holownik doprowadza mnie pod pełną galą do Gdańska, tam żegnają niezliczone tłumy, a mój jacht żegluje dalej przez Sund, kanał La Manche prosto na Wyspy Kanaryjskie. Stamtąd przesyłam serdeczne 73 wszystkim kolegom z SP, ale QSO nie robię, bo czas nagli. Następny postój w cieśninie Magellana, skąd przesyłam serdeczne 73 i 88 wszystkim SP, a z uwagi na silne wiatry QSO nie robię. Potem Galapagos, Aga Lega, Tahiti, Raratonga i TreleMorele – co za widoki – szkoda, że państwo tego nie widzą. Wreszcie Antarktyda – odwiedzam ekipę naszych naukowców – wymiana uścisków rąk, życzenia powodzenia (oni niestety nie rozumieją ani 73, ani 88) i w drogę na wyspy Morza Czerwonego. Woda ciepła – marzenie, rekiny obłaskawione jedzą ptasie mleczko z ręki – fantazja! Tak rozczulony wrzucam w Adenie pocztówkę z życzeniami 73, 88, good luck, best dx i td. QSO nie robię, bo katarynę zapomniałem zabrać z domu. Ale oto i pora wracać. W Szczecinie tłumy, entuzjazm, łzy radości i szczere zobowiązanie – na następną wyprawę dx-ową zrobię specjalnie miniaturowy transiver QRP, żebym mógł zrobić chociaż z parę QSO. Kto jednak chce karty QSL z mojej wyprawy niech przyśle SAE + 10$, a ja mu za to QSLL pocztówkę z syrenką i amatorskim 73 podając raport 59 + 100 dB…

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 2, luty 1967)

„Tato, tato, a czy ty się znasz na słońcu?” – pomimo słuchawek na uszach dotarło do mej świadomości wołanie harmonicznego. W pierwszym odruchu miałem niecny zamiar zgromić nieznośnego smyka za to przeszkadzanie tatusiowi w ciężkiej pracy dx-owej, ale czy to względna cisza eteru, czy też resztki ojcowskiego sumienia spowodowały, że zdejmując słuchawki powiedziałem chytrze – oczywiście, że się znam, nawet mamusia mówi „Tatuś wszystko wie lepiej”. A co masz za problem?

„A bo w szkole pani mówiła nam, że na słońcu są jakieś plamy. A z czego są one zrobione?”

No, wiesz kochany syneczku, plamy na słońcu to takie jakby chłodniejsze miejsca, które z ziemi wydają się nam ciemniejsze – oczywiście gdy obserwuje się słońce przez odpowiednie lunety, i dlatego nazywamy je plamami. Są to jakby ośrodki zaburzeń magnetycznych na powierzchni słońca.

„A czy dużo takich plam jest na słońcu?”

Rzeczowe pytanie pacholęcia obudziło na dobre moją świadomość, powodując lawinę skojarzeń. Rzeczywiście, „piętnastka” jest czynna prawie cały dzień, „dziesiątka” zaczyna być również do użytku … Zaraz, zaraz, jak to z tymi plamami jest właściwie. Ostatnie maksimum aktywności słońca i hams’ przypadało na lata 1957 – 1958, potem condx były dość podłe. Cykl pojawiania się plam słonecznych wynosi około 11 lat, a więc, chwileczkę, czyż mnie rozum nie mami? 57 plus 11 jest 68, a więc następne maksimum mamy tuż, tuż!

Rety – kasza! Toż to na prawdę nie można dłużej zasypiać dx-ów w eterze! Następny okres ufb condx zbliża się wielkimi krokami.

W pośpiechu zacząłem przerzucać czasopisma, szperać po książkach i znalazłem prognozę cyklu słonecznego, jaką podał wybitny specjalista od tych spraw – prof. M. Waldmeier, dyrektor Obserwatorium w Zurichu (HB9). Prognozę tą możecie zobaczyć sami na załączonym wykresie. Maksimum przepowiadane jest na połowę roku 1968. Tempo wzrostu aktywności słońca jest stosunkowo duże, maksimum trwa około 2 – 3 lata, a potem powoli spada, aby osiągnąć następne maksimum około roku 1979.

O synku kochany, jakże się cieszę żeś mnie zapytał o te plamy! Teraz jest jasne jak słońce, że muszę wreszcie się uruchomić na „dziesiątce” i „piętnastce”. I to szybko!

A co wy na to dr om’s?

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 1, styczeń 1967)

Może mi ktoś poczyta za złe, że znów ujawniam treść odebranej korespondencji radiowej, która nie była dla mnie przeznaczona, ale powiedzcie sami, drodzy OM’s, czy nie spotkaliście się w eterze z podobnymi wypadkami? Przyjmijmy więc, że ham-spirytowy osąd zwolni mnie od surowego wyroku i przystąpmy do sedna sprawy.

Jak wiemy dobrze z praktyki, emisja CW, czyli A1, vel telegrafia (zwana również przez laików alfabetem Morse’a) ma na amatorskich pasmach liczne rzesze zwolenników. Chcąc zresztą odpocząć od „skrzekliwej” emisji SSB wystarczy przestroić odbiornik na początek pasma, aby tam móc delektować się całą gamą czirpów, kliksów, świergotów i innego rodzaju miłych dla ucha pobrzękiwań. Oczywiście najczęściej można rozpoznać popularne „cq cq de …”

Praktyka wykazała, że jako optymalną ilość powtórzeń „cq” można uznać 37 grup. Oczywiście spotyka się odchylenia na plus i na minus, zależnie od tego po jakim czasie u operatora występuje kurcz palców, zmuszający go do przejścia na odbiór w celu nabrania oddechu do następnego nadawania. Wprawni operatorzy nadają z reguły grupy „cq dx” powtarzając je tylekroć więcej razy, ilekroć klasą swą przewyższają innych operatorów. Zresztą naukowo można dowieść, że długotrwałe „wywołanie ogólne” wprowadza korespondentów w stan hipnotycznej ekstazy przez co pod-porządkowani oni zostają woli nadającego „cq”, lub „cq dx”, a co za tym idzie prawdopodobieństwo nawiązania QSO z co raz to rzadszym dx-em wzrasta niewspółmiernie. Oczywiście wysoka jakość nadawania znaków zwiększa szanse uzyskania silniejszego hipnotycznego sprzężenia zwrotnego, a w podobny sposób wpływa również podniesienie tempa nadawania. Znajomość tych podstawowych faktów pociągnęła za sobą rozwój techniczny urządzeń ułatwiających samą czynność nadawania. Pojawiły się różne „bugi”, „el-bugi”, „elektrony”, czyli powiedzmy sobie „klucze elektronowe”. Pozwoliły one nie tylko na wydatne zwiększenie tempa nadawania znaków, ale wprowadziły do pracy krótkofalarskiej nowy rodzaj QSO. Takie QSO zaczyna się zwykle nadawaniem 15-to sekundowej serii kropek, po której następuje seria kresek trwająca do minuty. Stanowi to formę zaproszenia do łączności, umożliwia dostrojenie kataryny, no i udowadnia korespondentom, że „my mamy el-buga!”.

Czynność ta jest powtarzana parokrotnie zależnie od osobistych poglądów op’a. Następnie nawiązuje się do starych tradycji i przystępuje się do nadawania serii „cq” lub „cq dx”. I tu występuje drugie „novum”, mianowicie nadawania cq są urozmaicone nadawaniem również i innych znaków literowych, np.: „n n m a n n m a n n q c m a cq be …” i td. Klucz elektronowy pozwala na uzyskanie mnóstwa nowych wariantów. Ba! Ileż to razy spotyka się całkiem nowe i bardzo pomysłowe znaki, które bardzo ładnie brzmią, choć trudno je zapisać. (Władze naszego związku powinny poważnie zająć się tą sprawą i podjąć odpowiednie kroki w celu jak najszybszego nadania im jakiegoś znaczenia)

Po nawiązaniu “hipnotycznego” kontaktu następuje wymiana korespondencji amatorskiej, bardzo zbliżona do klasycznej, ale podobnie urozmaicona różnorodnymi wariantami znakowymi „… o k b r o m = u r r h t r h t 5 z 9 h z 9 5 7 9 v e b f b f 6 d l o m = t n = f e r n s n n i q h o …”

Taka wymiana znaków wprowadza w przebieg QSO nowy element – element atrakcji. Teraz już korespondent nie może tradycyjnie słuchowo rozpoznawać całych grup, o nie, taki numer nie przejdzie! Tu proszę ham’s trzeba myśleć! A pomęczyć się trochę, podopasowywać – nie ma jakiegoś tam “mechanicznego” odbioru. Myślicie, że krzyżówki w Przekroju są trudne? Mowa! Tu jest coś dla amatorów! QSO urozmaica się jeszcze bardziej, gdy wymiana nie ogranicza się do raportów, ale obejmuje także tzw. tekst otwarty. Bo ileż wrażeń dostarcza przetłumaczenie ” e m e h o a s y c 5 h w s a m …” na:

„SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU 1967” czego i ja Wam życzę,

Cheerio de SP5LP

Hi – Signals (Biuletyn WKK PZK, Nr 5, listopad 1966)

14-ka jeszcze się nie kończyła, ale zaczynały się TVI – potworne gwizdy od układów odchylania poziomego zapaskudzały całe pasmo. DX-y, które przed chwilą jeszcze była szansa zawołać znikły przygniecione ciągłym widmem QRM-ów. Trudno – zdjąłem więc słuchawki i włączyłem telewizor. Były akurat wiadomości, prognoza pogody, która jutro powinna być nie lepsza i zaczął się jakiś program rozrywkowy. Usadowiłem się wygodnie w fotelu i melancholijnie zacząłem spełniać rolę telewidza. Parę niby wesołych kawałków i co to? Własnym oczom nie wierzę – redakcja telewizji zapowiada nowy program: Rodzina Hamsiaków! O, to muszę obejrzeć w całości! Na szklanym ekranie ukazało się typowe nasze mieszkanko, gdzie tata Old Timer siedział ze słuchawkami na uszach przy pięknym Hallicraftersie robiąc Dx-y na 14-ce (Hi), jego XYL stała przy balii pogwizdując „cq dx, cq dx”, a dwoje małych harmonicznych ubierało właśnie wigilijne drzewko rozwieszając różne lampki wyjęte z tatusinych szuflad, kwarce o różnych częstotliwościach, blaszane kubki od pośrednich, a i pomniejsze oporniczki. Całość gustownie ozdobiona kolorowymi drutami z rozwiniętych cewek różnego rodzaju i cynfolią z przebitych kondensatorów prezentowała się okazale. Tato, tato – zawołał mały SP500XX – a czy ten filtr kwarcowy też powiesić? Cicho bądźcie – syknęła znad balii XYL – tatuś robi rzadkiego VR3LP, nie przeszkadzajcie więc i bawcie się cicho.

Old timer podstroił tymczasem PA i dalej wołał coś do mikrofonu, jakim była wkładka telefoniczna przylutowana staranie do dwóch długich przewodów znikających w głębinach aparatury nadawczo-odbiorczej.

XYL skończywszy prace obowiązkowe, nie przerywając pogwizdywania „cq” poczęła nakrywać do stołu. Smakowite śledzie, kaszanka, butelki z wielobarwnymi naklejkami powoli zapełniały stół. Wtem do drzwi ktoś zapukał i wszedł pan Brzęczyk.

– Panie Hamsiak, z tym pańskim Kłodem coś nie dobrze, cały jest pomarańczowy i jakieś czerwone krople z niego kapią. –

– A niech to 99 – krzyknął tata i wyszarpnął wtyczkę z kontaktu – jak ja po ciemku ją naprawię na naszym stromym dachu! – Żono, daj mi sznur od bielizny i świeczkę, Panie Brzęczyk kochany, może pan mnie pomoże łaskawie?

– Wie pan panie Hamsiak, dziś święto, może zostawimy to teraz, później chętnie panu pomogę.

Ale Old Timer zaczął głośno argumentować, że szanujący się Ham nie pozwoli, aby jego sprzęt stał na próżno, marniał, a zwłaszcza, że perspektywa kilku dni świąt stwarza wyśmienitą okazję do zrobienia następnych rarytasów, i … wybiegł trzaskają drzwiami.

… Telewizor zgasł, a moim ramieniem potrząsała moja miła XYL pokornie prosząc – jeśli już śpisz przed telewizorem to może byś przynajmniej wyłączył ten cały swój chłam?

73 OM’s ! SP5LP